środa, 6 grudnia 2017
Normalnie tak jak co grudzień napisałabym, że koniec roku nastraja do podsumowań i rachunków sumienia, ale jeszcze do niedawna ani trochę nie czułam, że wielkimi krokami zbliżają się święta oraz Sylwester. Nawet normalne w grudniu mrozy zdają mi się zbyt wczesne tak jakbyśmy dopiero mieli październik. Na szczęście ogarnęłam się na tyle, że nie zapomniałam przygotować dla Was wypełnionej super kosmetykami listy ulubieńców roku 2017. Większość pewnie dobrze znacie, bo praktycznie każdy produkt o którym dziś wspomnę jest już opisany na blogu. Muszę też przyznać, że przez ostatnie jedenaście miesięcy nauczyłam się naprawdę sporo o tym jak pielęgnować moją skórę oraz które substancje najlepiej na nią działają. Kilka razy zmieniałam preferencje, przestałam obsesyjnie czytać składy i w końcu wiem jak szybko doprowadzić pokrytą wypryskami cerę do porządku. Myślę, że w przyszłym roku skupię się bardziej na kosmetykach aptecznych lub tych, w których zastosowano najnowsze technologie, bo to one ostatnio najbardziej mnie ciekawią. Jako, że w poście będę pokazywać naprawdę sporo produktów bez zbędnego przedłużania i pisania o sobie zacznę wymieniać według mnie najlepsze kosmetyki do pielęgnacji twarzy w roku 2017.
1. TONIK
Pixi Glow Tonic | Tonik złuszczający do twarzy (120 zł)
Ten produkt nie doczekał się recenzji na moim blogu, ale wspominałam o nim w ostatnim poście. Potrzebowałam kilku podejść by docenić jego działanie i choć na początku nie za bardzo się lubiliśmy dziś bez cienia wątpliwości piszę, że to najlepszy tonik jaki miałam. Producent głównie obiecuje nam złuszczanie chociaż w składzie znajdziemy tylko 5% kwasu glikolowego. Co prawda nie jest to mój ulubiony tego typu składnik, ale prócz niego mamy też aloes, żeń-szeń czy oczar. Nie byłabym sobą gdybym nie podkreśliła, że nie zawiera alkoholu, a dodatkowo jest delikatny i skuteczny. Moją cerę wygładza, odświeża, rozświetla oraz sprawia, że jest super mięciutka oraz wygląda jędrnie i zdrowo. Jedyne co w tym toniku nie jest fajne to cena. Właśnie dlatego nie zawsze gości w mojej łazience, a ja wciąż szukam dla niego zastępstwa.
2. KREM NAWILŻAJĄCY NA NOC
Caudalie Vinosource| Krem Sorbet nawilżający (ok. 43 zł)
Produkt otrzymałam w ramach współpracy i dziękuję Bogu, że tak się stało, bo pewnie sama nigdy nie zwróciłabym na niego uwagi. Opis na opakowaniu sugeruje, że nada się on najlepiej do cery suchej, a takie kremy omijam szerokim łukiem, bo przeważnie są dla mnie za ciężkie. Ten jednak bardzo szybko się wchłania, pozostawia moją twarz super gładką, miękką i pomaga mi się pozbyć suchych skórek. Co więcej nie zauważyłam by zapychał pory lub powodował zaskórniki. Jest naprawdę bardzo lekki, a robi to co do niego należy: faktycznie przynosi ulgę, koi, nawilża i regeneruje. U mnie super się sprawdza aplikowany na noc zaraz po kwasach, które mają tendencję do przesuszania skóry. Jego obszerniejszą recenzję oraz skład znajdziecie tutaj:
ELIKSIR MŁODOŚCI, NAWILŻAJĄCY SORBET I KOJĄCA WODA WINOGRONOWA. CAUDALIE BEAUTY ELIXIR, GRAPE WATER I MOISTURIZING SORBET.
3. OLEJEK DO DEMAKIJAŻU
Klairs |Gentle Black Deep Cleansing Oil (ok. 94 zł)
W tym roku odkryłam również, że moja cera kocha zarówno regularne złuszczanie jak i mycie twarzy olejami. Niestety sporo z nich mnie zapycha, bo chyba 80% tego typu produktów dostępnych na rynku zawiera olej ze słodkich migdałów, który gdy widnieje na pierwszych miejscach w składzie prawie zawsze powoduje u mnie wysyp. Na szczęście (znowu dzięki współpracy) udało mi się trafić na kosmetyk, które świetnie usuwa makijaż, jest delikatny, łatwo się zmywa, a dodatkowo moja cera go kocha. Mowa o Klairs Gentle Black Deep Cleansing Oil. Zdecydowanie mój numer jeden i nawet przez chwilę nie miałam wątpliwości, że to jemu należy się podium. Kolejny raz jedyne na co można narzekać to cena, bo wiem iż na rynku znajdziemy sporo olejków do demakijażu, które mają sto procent naturalne składy, a kosztują kilkanaście złotych. Jednak moja wymagająca cera przeważnie się takimi nie potrafi zadowolić, ale działanie produktu od Klairs wynagradza wszystko zwłaszcza, że jest naprawdę bardzo wydajny.
KLAIRS GENTLE BLACK DEEP CLEANSING OIL I FOAMERS KOSTKA WĘGIEL BAMBUSOWY, CZYLI Z WIZYTĄ W NAJLEPSZYM KOREAŃSKIM MARKECIE.
4. KOSMETYK Z KWASEM
Cosrx |AHA 7 Whitehead Power Liquid (ok.91 zł)
Kolejny azjatycki kosmetyk, który w tym roku podbił moje serce to serum złuszczające marki COSRX. Jest naprawdę cudownym kompanem skóry trądzikowej. Pomaga goić się wypryskom, reguluje wydzielanie sebum, odblokowuje pory i poradzi sobie nawet z zaskórnikami. Wystarczy jedno użycie by gołym okiem zauważyć rezultaty jego działania. Obecnie nie wyobrażam sobie mojej pielęgnacji bez tego produktu. Oczywiście wolałabym żeby kosztował trochę mniej, ale nie żałuję ani jednego funta wydanego na to serum. Traktuję je raczej jak kurację i dlatego nie ląduje na mojej twarzy każdego dnia, ale aplikowany co kilka nocy przynosi wystarczająco dobre rezultaty.
JESIENNE KWASZENIE Z COSRX AHA 7 WHITEHEAD POWER LIQUID SERUM ZWALCZAJĄCYM ZASKÓRNIKI/ ANTIDOTUM DLA CER PROBLEMATYCZNYCH?
5. MGIEŁKA DO TWARZY
Caudalie |Grape Water ( ok.38 zł)
Ja po prostu kocham ten produkt! Co prawda uwielbiam też hydrolaty, ale już Wam kiedyś pisałam, że w tej wodzie jest coś uzależniającego. Rozpyla naprawdę cudowną mgiełkę, która delikatnie otula twarz i naprawdę robi jej dobrze. Koi, nawilża oraz odświeża. Dodatkowo jest niezmiernie delikatna i nada się do każdego typu cery. Po prostu musicie spróbować!
Sephora |Masque Boue Purifiant Matifiant (ok.55 zł)
Najlepiej oczyszczająca maseczka jaką znam! Śliczne opakowanie, cudowny zapach i naprawdę porządne działanie. Odświeża, zwęża pory, matuje, pomaga w zwalczaniu niedoskonałości oraz pochłania nadmiar sebum. Co prawda może podrażniać wrażliwe cery, ale u mnie nie powodowała wielkiego dyskomfortu czy zaczerwienienia. Kolejny produkt, który pokochają głównie posiadaczki cer tłustych/mieszanych, a stosowany regularnie robi różnicę i przynosi upragnione rezultaty. Zdecydowanie mój hit!
Znalezienie idealnego krem pod makijaż to jedno z największych wyzwań w układaniu mojej pielęgnacji. Ten od AA wydaje się spełniać wszystkie oczekiwania. Jest lekki, szybko wchłania się do matu, nie zapycha oraz nie wysusza skóry i co najważniejsze faktycznie moja cera przy regularnym jego stosowaniu jakby mniej się przetłuszcza. Od czasu do czasu zdradzałam go z innymi produktami, ale zawsze wracałam z podkulonym ogonem właśnie do Hydro Sorbetu. Co prawda na początku trochę martwił mnie skład produktu, bo zawiera potencjalnie komedogenne substancje i jest mega długi, ale wiecie już, że ostatnio trochę inaczej patrzę na listę INCI i dlatego mimo to postanowiłam umieścić go na podium.
2. KREM NA DZIEŃ
AA Hydro Sorbet |Multinawilżenie i zmatowienie (ok.16,99 zł)
3. ŻEL DO MYCIA TWARZY
Bandi EcoSkin Care |Kojący żel myjący (ok.38 zł)
Kocham naturalne żele oraz pianki do mycia twarzy, ale w tym roku miejsce pierwsze zdecydowanie należy się wyżej wspomnianemu produktowi od Bandi. Świetnie oczyszcza, odświeża i sprawia, że moja skóra staje się super miękka oraz gładka. A wszystko to bez uczucia dyskomfortu czy ściągnięcia. Nie często zdarza mi się znaleźć bardzo delikatny i zarazem skuteczny kosmetyk do mycia twarzy, ale na szczęście dziś już mogę z dumą powiedzieć, że w końcu się udało. Wielbiciele gęstej, puszystej piany mogą być zawiedzeni, ale ta żelowa, leciutka konsystencja tylko na pozór wydaje się nie robić nic. Myślę, że produkt przypadnie do gustu każdej cerze i dlatego właśnie polecam go jak najszybciej wypróbować :)
NOWI ULUBIEŃCY W PIELĘGNACJI: PŁYN MICELARNY, ŁAGODNY ŻEL DO MYCIA TWARZY I SUPER SERUM Z KWASEM HIALURONOWYM.
4. KREM POD OCZY
Avene PhysioLift |Krem do pielęgnacji skóry wokół oczu (ok.85 zł)
Naprawdę ciężko było mi wybrać krem pod oczy, który w tym roku bardzo polubiłam. Tego od Avene niestety nie doceniłam, bo nie wiedziałam, że potrzeba sporo czasu by zauważyć efekty jego działania. W swoim składzie ma bardzo nietypową substancję czyli Retinal. Jest to słabiej przebadana i poznana forma witaminy A dostępna tylko w produktach marki Pierre Fabre. Mimo to podczas jego stosowania nie czułam mrowienia czy podrażnienia, ani żadnych innych skutków ubocznych. Mam jednak wrażenie, że krem ten faktycznie po wielu tygodniach ujędrnił moją skórę pod oczami i wydaje mi się ona teraz bardziej “gęsta”, a przez to cienie są mniej widoczne. Bardzo żałuję, że kosmetyk ten leżał tyle czasu zapomniany w szufladzie, bo zdecydowanie zasługuje na uwagę.
5. PRODUKT REDUKUJĄCY TRĄDZIK
La Roche Posay Effaclar Duo Krem na niedoskonałości (ok.55 zł)
Gdybym musiała wybrać jeden i tylko jeden kosmetyk, który zostałby ze mną do końca życia na pewno bez wahania wskazałabym ten krem. Najszybciej potrafi uporać się z wypryskami, a co więcej choć na chwilę sprawia iż zapominam, że jestem posiadaczką skóry trądzikowej. Wystarczy jedna noc by zauważyć jego działanie. W łazience mam już chyba jego trzecią tubkę i nie zapowiada się by była ostatnią. Praktycznie za każdym razem gdy przesadzę z nowościami w pielęgnacji lub nałożę podkład Revlon Colorstay o jeden raz za dużo to właśnie Effaclar Duo ratuje moją pokrytą wypryskami cerę i sprawia, że bez wstydu mogę pokazać się ludziom. Kolejny produkt bez którego nie wyobrażam sobie życia.
MUST HAVE SKÓRY TRĄDZIKOWEJ CZYLI 3 PRODUKTY BEZ KTÓRYCH NIE UMIEM JUŻ ŻYĆ/ LA ROCHE POSAY EFFACLAR DUO, SKINOREN KREM I NACOMI OLEJEK Z CZARNUSZKI
1.GADŻET DO MYCIA TWARZY
Gąbka Konjac (ok.50 zł)
W tym roku miałam okazję na nowo poznać myjkę do twarzy marki Foreo czyli Foreo Luna 2. Jeśli czytaliście post to wiecie, że ta wersja znacznie bardziej przypadła mi do gustu. Co więcej posiadam też szczotkę oczyszczającą marki Braun i chociaż oba urządzenia bardzo lubię obecnie najchętniej wracam właśnie do gąbki Konjac. Jest ona naprawdę super mięciutka, delikatna, ale robi to co do niej należy. Porządnie oczyszcza, odblokowuje pory, pomaga pozbyć się zaskórników, a przy tym nie podrażnia oraz nie wysusza cery. Jedyną jej wadą jest to, że bardzo muszę uważać by nie została pod prysznicem, bo zdecydowanie nie powinna przebywać w wilgotnych warunkach i od jednego do drugiego mycia zaleca się by wyschła aż do całkowitego stwardnienia. Należy też wymieniać ją co jakiś czas, bo zwyczajnie się zużywa, ale dla efektów jakie dzięki niej uzyskuję mogłabym zrobić wiele, zwłaszcza, że stosowanie Konjaca sprawia mi naprawdę ogromną frajdę. Poza tym zdarzyło mi się raz, że gąbeczka spleśniała mimo iż producent zapewnia nas, że jest to niemożliwe. Oczywiście za całe zło obwiniam okropny klimat, w którym żyję, bo tu wszystko psuje się w oka mgnieniu. Mimo wszystko uważam, że ciągle wychwalane najnowsze technologie w urządzeniach do mycia twarzy wciąż zostają daleko w tyle za myjką Konjac.
Foreo Luna 2 w pytaniach i odpowiedziach. Ponowne rozczarowanie czy tym razem zachwyt?
Dzięlę włos na czworo czyli Braun Silk Epil 9 SkinSpa w pytaniach i odpowiedziach.
2. MASECZKA DO TWARZY W PŁACHCIE
Klairs Rich Moist Soothing Sheet Mask (ok.8 zł)
W roku 2017 na pewno zużyłam największą w moim życiu ilość maseczek w płachcie choć wciąż uważam, że było ich zdecydowanie za mało. Jednak gdybym miała wskazać moją ulubioną bez problemu wybrałabym właśnie Rich Moist Soothing Sheet Mask od Klairs. Już na drugim miejscu w składzie ma kwas hialuronowy, a poza tym naprawdę mnóstwo ciekawych ekstraktów roślinnych. Zaraz po jej ściągnięciu widać ogromną różnicę w stanie cery. Jest ona nawilżona, gładka, super miękka oraz ukojona. Uwielbiam sięgać po ten produkt przed każdym większym wyjściem, bo świetnie przygotowuje skórę na przyjęcie makijażu i zdecydowanie dzięki niemu wygląda on piękniej oraz trzyma się dłużej. Dodatkowo uważam, że jak na tak super działanie kosmetyk ten kosztuje naprawdę niewiele i nigdy się nie zastanawiam czy warto go kupić raz jeszcze.
3. PRODUKT Z KWASEM HIALURONOWYM
Mincer Pharma Ampułka Hydroliftingująca (ok.29,99 zł)
Ok, obiecuję, że już nie będę się rozpisywać na temat tego produktu. Umieściłam go jednak tutaj w razie gdyby ktoś po raz pierwszy trafił na mój blog właśnie dzięki temu zestawieniu. O ampułce wspominałam na blogu już setki razy, a i od dawna widnieje z boku strony jako mój hit dlatego w tym miejscu odsyłam Was do obszerniejszej recenzji tego kosmetyku, który kocham prawie tak mocno jak wyżej wspomniany krem La Roche Posay.
MÓJ SPOSÓB NA WALKĘ Z ODWODNIONĄ SKÓRĄ, CZYLI HIALURONOWY MIKROCHIRURG OD MINCER PHARMA/ MINCER PHARMA NEOHYALURON SERUM HYDROLIFTINGUJĄCE
4. OLEJEK
Nacomi Olejek z Czarnuszki (ok.15,99 zł)
Gdy moja skóra jest bardzo odwodniona i już żaden krem nie jest w stanie sobie z nią poradzić wyciągam tajną broń czyli właśnie olejek z czarnuszki. Najlepiej spisuje się u mnie zmieszany z kwasem hialuronowym i aplikowany na noc. Dzięki takiemu połączeniu nie pozostawia po sobie tłustej warstwy, a po chwili nie ma już po nim śladu. Zdecydowanie zwalcza on suche skórki, koi, łagodzi stany zapalne, pomaga goić się wypryskom i co najważniejsze nie zapycha porów. Jedyne co mi przeszkadza w olejku od Nacomi to mało wygodna butelka, ale sprytnie wyposażyłam ją w pipetę, która zdecydowanie ułatwia odmierzenie zaledwie kilku kropel kosmetyku. Moim zdaniem to taki kolejny must have cery trądzikowej.
5.PŁYN MICELARNY
Dermedic Normacne Preventi (ok.20 zł)
Rzadko zdarza mi się trafiać na płyny micelarne stricte dedykowane skórze trądzikowej dlatego ten od Dermedic już na starcie pozytywnie mnie zaskoczył. Później zakochałam się w jego zapachu, a na końcu w działaniu. On po prostu robi to co do niego należy: bardzo dobrze usuwa makijaż, koi, odświeża, a dodatkowo nie wysusza oraz nie podrażnia. Chyba nie znalazłam lepszego tego typu produktu jak do tej pory zwłaszcza dla osób z trądzikową cerą. Producent obiecuje nam jeszcze działanie przeciwzapalne oraz ograniczenie nadmiernego przetłuszczania się cery. Ciężko mi to jednoznacznie stwierdzić, bo nie był to jedyny kosmetyk, który aplikowałam na skórę wieczorem. Często zaraz po nim na mojej twarzy lądowały kremy czy kuracje, które obiecały podobne działanie i równie dobrze to one mogły stać za poprawieniem stanu cery. Mimo wszystko płyn też wciąż jest na moim podium, a ja nie mogę się doczekać kolejnego naszego spotkania :)
Dla bardziej wytrwałych postanowiłam jeszcze napisać krótkie podsumowanie. Jak widzicie moja skóra w tym roku w większości pokochała kosmetyki typowo apteczne oraz te azjatyckie. Na pewno przy nich pozostanę choć kuszą mnie teraz nowoczesne technologie, a zwłaszcza te stosowane w produktach The Abnormal Beauty Company (producent The Ordinary). Wybaczcie jeśli czujecie się dziś zmolestowani wyrazami: zdecydowanie, gładka, miękka, mój numer jeden, hit itp, ale przy pisaniu tego typy posta po prostu nie dało się inaczej. Dajcie znać, które kosmetyki z mojej listy znacie, a jakie dopiero macie zamiar nabyć? :)
niedziela, 29 października 2017
Oczyszczanie to jeden z najważniejszych kroków w mojej pielęgnacji i gdybym tylko zaczęła wykonywać je niepoprawnie cera od razu dałaby mi o tym znać. Już dwa lata temu wspominałam Wam o myjce do twarzy zwanej Foreo (o tutaj), w której pokładałam duże nadzieje i oczekiwałam, że usprawni tę czynność oraz odmieni mój wieczorny oraz poranny rytuał na zawsze. Wtedy nie miałam żadnych zarzutów co do działania urządzenia, jednak znalazłam w nim kilka wydawałoby się niuansów, które jednak zniechęciły mnie do sięgania po Foreo i wręcz uznałam, że niepotrzebnie wydałam na nie swoje pieniądze. Od tamtej pory przestałam się nią interesować i ominęła mnie wieść, że została wydana druga wersja myjki z pewnymi ulepszeniami, na które wpłynęły opinie oraz uwagi klientów. Marka więc chcąc załagodzić moje rozczarowanie postanowiła sprezentować mi najnowszą, standardową wersję Luny wraz z jej młodszą siostrą czyli Foreo Luna Play. Byłam ogromnie ciekawa jaką tym razem wystawię jej opinię, a co najważniejsze czy uzależni mnie od siebie i w końcu będę sięgać po nią każdego dnia z wielką przyjemnością. Minęły prawie dwa miesiące od kiedy zaczęłam testy obu urządzeń i w końcu czuję się gotowa szczerze o nich porozmawiać. Myślę, że post w formie pytań i odpowiedzi najlepiej sprawdza się przy recenzji tego typu gadżetów, bo mam wrażenie iż są wtedy opisane bardziej dokładnie, a co za tym idzie lepiej pomagają dokonać decyzji o zakupie.
czwartek, 26 października 2017
Każda cera ma swoje ulubione składniki, które pomagają jej wyglądać nieskazitelnie oraz zdrowo. Moja uwielbia kwas salicylowy i hialuronowy, aloes czy witaminę C. Ostatnio jednak dzięki najnowszej serii Bielendy Carbo Detox do łask wrócił węgiel, który również jest świetnym kompanem skóry trądzikowej. Działa antybakteryjnie, oczyszcza, rozjaśnia, koi, złuszcza oraz pomaga pozbyć się zaskórników. Jak widać listę zasług ma sporą, a wszystko to bez skutków ubocznych w postaci suchych skórek, podrażnienia czy naruszania bariery ochronnej cery. Na wprowadzenie tego składnika do mojej pielęgnacji miało wpływ pudełko Rossmanna, które przyniosło najnowszy produkt Bielendy z wyżej wspomnianej serii czyli Serum węglowe (27,99zł) na dzień i na noc. Gdyby nie fakt, że inne produkty z tej samej rodziny widziałam setki razy aż do znudzenia to może czułabym jakąś ekscytację przed jego użyciem, a tak jakoś nie wierzyłam, że może mnie pozytywnie zaskoczyć. Dziś w końcu opowiem Wam czy kosmetyk ten wart jest zakupu no i kto wie, może nawet będę musiała przyznać, że źle go oceniłam?
Brak kartonika trochę mnie zaskoczył, bo z tego co pamiętam kosmetyki Bielendy przeważnie w nim mieszkają. Często jednak otrzymujemy produkt w formie testowej więc dajcie znać czy finalnie doczekał się on swojego mieszkanka. Jednak dosyć ciekawie prezentuje się ta szklana buteleczka pełna czarnych kuleczek. Pod małą nakrętką kryje się pompka, którą również można zablokować poprzez przekręcenie. Jest wygodna w użyciu, dozuje optymalną ilość produktu i działa bez zarzutu. Wystarczy lekkie jej dociśnięcie i już moim oczom ukazuje się czarna, żelowa konsystencja o słodkim, melonowym zapachu. Niestety przy aplikacji serum pozostawia czarne smugi, które marzą się i są mocno widoczne na skórze. Potrzeba naprawdę dobrze je wmasować by zniknęły bez śladu. Początkowo trochę ciężko przywyknąć do twarzy w barwach wojennych, ale po czasie koloryzujący produkt pielęgnacyjny już nie robi takiego wrażenia i zupełnie zapomina się, że jest w tym coś niecodziennego. Poza tym serum wchłania się dosłownie w kilkanaście sekund nie pozostawiając po sobie tłustej i lepkiej warstwy.
![]() |
No dobrze w końcu przyszedł czas bym przyznała się do całkowicie błędnego ocenienia serum węglowego. Praktycznie wcale nie wierzyłam, że się u mnie sprawdzi, a już na pewno przez myśl mi nie przeszło, że aż tak się polubimy. Bo się polubiliśmy! Byłam pod ogromnym wrażeniem jak dobrze moja cera się z nim dogadała. Chcąc sprawdzić działanie produktu solo czyli bez dodatkowej pomocy w nawilżaniu, aplikowałam go na skórę jedynie uprzednio potraktowaną hydrolatem. Rano budziłam się z super gładką, miękką i ukojoną cerą. Dodatkowo mniejsze wypryski praktycznie zniknęły, a wszystko to bez wysuszenia oraz podrażnienia. Pory rzeczywiście miałam fajnie oczyszczone i łatwiej było je zatuszować, a skóra była optymalnie nawilżona. Nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń do tego produktu (brudzenie już mi nie przeszkadza) i obecnie jest to jedno z lepszych serum do cery tłustej-trądzikowej jakie miałam okazję stosować. Nie aplikowałam go tylko pod makijaż, bo ostatnio wolę do tego stosować mieszankę kwasu hialuronowego oraz olejku, ale na noc sprawdza się u mnie wspaniale. Ciężko mi powiedzieć czy zauważyłam zmniejszenie wydzielania sebum, bo chociaż obecnie jest trochę lepiej, to używam zbyt wiele kosmetyków by akurat temu przypisywać wszystkie zasługi. Oczywiście nie spodziewajcie się po nim naturalnego składu, ale dosyć wysoko znajdziecie trehalozę (działa nawilżająco), a gwiazda wieczoru czyli węgiel to ósme miejsce na liście. Poza tym cieszę się, że ma w sobie również Niacynamide, bo substancja ta świetnie dogaduje się z moją cerą oraz cudownie na nią wpływa.
Skład: Aqua (Water), Glycerin, Trehalose, Cyclopentasiloxane, Dimethicone/ Vinyl Dimethicone Crosspolymer, Panthenol, Biosaccharide Gum-4, Charcoal Powder, Niacinamide, Tocopheryl Acetate, Sodium Ascorbyl Phosphate, Pyridoxine Hcl, Calcium Pantothenate, Propylene Glycol, Mica, Calcium Alginate, Hydroxyethylcellulose, Xanthan Gum, Carbomer, 1,2-Hexanediol, Sodium Starch Octenylsuccinate, Silica, Agar, Maltodextrin, Deceth-7, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, PPG-26-Buteth-26, Potassium Hydroxide, Ethylhexylglycerin, Phenoxyethanol, DMDM Hydantoin, Parfum (Fragrance), CI 77981.
Będę więc polecać to serum węglowe, bo spisało się u mnie naprawdę bardzo fajnie i jestem pewna, że zużyję je do ostatniej kropli. Nie wspominałam jeszcze (ale chyba nawet nie muszę), że nie spowodowało ono u mnie wysypu niedoskonałości czy podskórnych gul. Myślę, że będę musiała rozejrzeć się za innymi, dostępnymi na rynku produktami, w których główną rolę gra węgiel, bo coś czuję, że mogą sporo zmienić w mojej pielęgnacji. Wy koniecznie dajcie znać co sądzicie o innych kosmetykach z serii Carbo Detox i czy również udało Wam się znaleźć wśród nich perełkę :)
niedziela, 22 października 2017
Popularność naturalnych kosmetyków nie spada i bardzo często spotykam kobiety, które tylko im bezgranicznie ufają. Wierzą, że rośliny mają wielką moc więc chcą by wyłącznie one dbały o nawilżenie ich skóry, blask włosów oraz rozświetlenie cery. Starają się jeść zdrowo, żyć wolniej, stresować mniej i za każdym razem upewniają się by produkty po które sięgają nie były testowane na zwierzętach. I ja wiele razy myślałam by przejść na zieloną stronę mocy, ale przez moją kapryśną cerę zwłaszcza jeśli mowa o makijażu bardzo ciężko jest mi znaleźć kosmetyki w tej kategorii, które mogłabym nad wyraz polubić. Mimo wszystko zawsze chętniej sięgam po produkty z bardziej naturalnym składem i nie wykluczam, że kiedyś tylko nimi będę się otaczać. Nie mogę jednak dłużej czekać i muszę Wam pokazać jeden z najpiękniejszych oraz najlepiej dopracowanych sklepów, którego internetowe półki uginają się od naturalnych mazideł, psikadeł, suplementów diety, superfood oraz ekologicznych środków przeznaczonych do dbania o dom oraz mieszkanie. Co więcej przemiłe dziewczyny: Magda i Monika oprócz tej masy dobroci, oferują również bloga pełnego ciekawych informacji na temat zdrowego stylu życia oraz wszystkiego co się wokół niego kręci. Ja dziś mam przyjemność pokazać Wam tylko kawałek świata Labiola.pl i chętnie opowiem jak oceniam trzy produkty do pielęgnacji skóry oraz włosów, które dostałam do recenzji i chyba nawet zbyt długo czekały na swoje pięć minut. Będzie się działo!
środa, 11 października 2017
Jeśli jesteście szczęśliwymi (przeklętymi!) posiadaczkami cery tłustej, a na domiar złego trądzikowej to pewnie wiecie już, że znalezienie odpowiedniego dla niej podkładu może stanowić nie lada problem. Obecnie wielu producentów chwali się wielofunkcyjnymi kosmetykami, ale wyprodukowanie takiego, który będzie trzymał mat (ale nie za mocny), nie zapcha porów, da optymalne krycie oraz nie zetrze się w ciągu dnia to prawie jak misja niemożliwa. Takie mam właśnie wrażenie testując od lat przeróżne formuły i marki, a w ostateczności do dziś nie odnalazłam produktu, który dałby sobie radę z wszystkimi, wyżej wymienionymi problemami. Chwalone przez większość podkłady sprawdzają się w mniejszym lub większym stopniu, ale żaden nie jest w stanie zagrzać sobie u mnie miejsca na dłużej, tak bym z przyjemnością sięgała po niego każdego dnia. Pewnie większość z Was słyszała już o słynnym produkcie Catrice czyli HD Liquid Coverage Foundation, który chyba spokojnie mogę nazwać jednym z najbardziej znanych podkładów w Polsce. Gdy tylko wszedł na rynek znikał w zaskakującym tempie i aż dziwne, że obyło się bez zapisów. Ja skusiłam się na niego kiedy szał już ucichł, ale niestety okazał się jednym z najgorszych tego typu produktów jakie miałam okazję testować. Okropne odcienie, dusząca cerę konsystencja, niska trwałość i efekt maski, który straszył za każdym razem gdy spojrzałam w lusterko. Marka Eveline pewnie skuszona sławą wyżej wspomnianego podkładu postanowiła wyprodukować kosmetyk na jego podobieństwo (Eveline Liquid Control HD) tak by budził ciekawość i sensacje, a co za tym idzie wysoką sprzedaż oraz popularność. Po porównaniu wyglądu opakowań oraz składów obu produktów ma się wrażenie iż podkłady niczym się od siebie nie różnią. Czy faktycznie tak jest?
Smuklejsza oraz zgrabniejsza buteleczka podkładu Eveline bardziej przypadła mi do gustu. Stworzono ją z grubego szkła i uwieńczono wydawałoby się wygodną pipetką. Dlaczego napisałam wydawałoby się? Ponieważ produkt ma bardzo wodnistą, rzadką konsystencję i przy każdym wydobyciu kroplomierza z jego wnętrza należy uważać by nie kapnąć sobie na ubranie lub meble. Uwierzcie mi, że podczas testowania podkładu zdążyłam już zniszczyć kilka podkoszulek, z których niestety nie udało usunąć opornego kosmetyku. W opakowaniu znalazłam jeszcze jedna wadę, ale być może dotyczy ona tylko mojego egzemplarza. Dolna część pipety często zsuwa się aż do umieszczonej nad nią gumki i za każdym razem przed użyciem podkładu muszę wyciskać ją by móc prawidłowo nabrać produkt. Mam nadzieję, że dobrze się wyraziłam i rozumiecie co mam na myśli :)
Poza tym kosmetyk łatwo się rozprowadza przy pomocy gąbeczki, nie tworzy smug i pozostawia po sobie satynowe oraz "zdrowe" wykończenie. Jedna warstwa u mnie zakrywa wystarczająco, choć lekko przebijają przez nią piegi czy większe zmiany skórne. Na szczęście krycie można budować i po dołożeniu kolejnej dawki rezultat powinien zadowolić nawet fanki mocniejszego kamuflażu. Jednak nawet wtedy nie musicie się obawiać efektu maski, bo podkład na twarzy prezentuje się bardzo naturalnie i ładnie stapia się z cerą. Należy również pamiętać, że przed każdą aplikacją należy go bardzo dobrze wstrząsnąć, bo po długim odstaniu wytrąca się pomarańczowy osad, który znika po dokładnym wymieszaniu produktu.
Odcień Light Beige będzie za ciemny dla bladziochów, ale za jasny dla posiadaczek oliwkowej skóry. Warto też wspomnieć, że początkowo jest neutralny, ale po czasie lekko oksyduje ciemniejąc i wpadając w różowe tony (patrz zdjęcie powyżej). Różnica nie jest ogromna i mi akurat nie przeszkadza, bo moja cera nie należy do tych typowo żółtych więc mimo wszystko produkt wygląda na niej bardzo dobrze. Może on podkreślać suche skórki, ale problem ten niweluje dobry krem lub baza i dlatego nie zdarza mi się aplikować go solo. Porządnie przypudrowany podkład trzyma się na mojej twarzy całkiem dobrze, ale oczywiście bezlitosna strefa T wymaga poprawek już po kilku godzinach od aplikacji. Mimo wszystko jak na drogeryjny kosmetyk radzi sobie świetnie z tłustą skórą i obecnie nakładam go każdego dnia do pracy. Nie zauważyłam by się ścierał lub migrował, choć oczywiście po kilkunastu godzinach łatwo ulega płynowi micelarnemu. Jeśli tak jak ja posiadacie trądzikową cerę to pewnie zastanawiacie się czy produkt wpłynął negatywnie na jej stan. Już wspominałam, że sięgam po niego niemal codziennie od prawie dwóch miesięcy i nie zauważyłam wysypu podskórnych gul czy znacznego pogorszenia stanu skóry.
![]() |
Jeśli się dobrze przyjrzycie widać nieznaczną różnicę w kolorach (po prawej podkład aplikowany kilka minut przed zrobieniem zdjęcia, a po lewej kilka sekund przed jego wykonaniem) |
Efekt przed, po i pełen makijaż- Eveline Liquid Control HD:
W podsumowaniu na pewno muszę napisać, że Eveline Liquid Control HD (36,49 zł) to jeden z lepszych drogeryjnych podkładów jakie znam! Według mnie spisuje się lepiej niż bliźniaczo podobny Catrice, ale pewnie wiele osób się ze mną nie zgodzi. Wszystko oczywiście zależy od Waszych oczekiwań oraz stanu i rodzaju cery. Ja przyznam szczerze, że będę za nim tęsknić gdy się skończy, bo dawno aż tak nie przypadł mi do gustu żaden drogeryjny podkład. Głównie lubimy się za to, że jest lekki, nie tworzy efektu maski, ładnie stapia się z cerą i całkiem dobrze współpracuje z moją tłustą skórą. Jestem bardzo ciekawa jak wiele z Was chce sprawdzić jego działanie i porównać go do wyżej wspomnianego HD Liquid Coverage Foundation. Czujecie się skuszeni? :)
niedziela, 10 września 2017
Sierpień przyniósł nam paczki od drogerii Rossmann wypchane po same brzegi, a niektórzy klubowicze dostali nawet dwa pudełka, bo zawartość zestawu nie mieściła się w jednym. Oprócz kosmetyków w tym miesiącu testujemy też ręczniki, pędzle, kosmetyczki oraz jedzenie. Jestem prawie pewna, że dziś kilka produktów wpadnie Wam w oko i będziecie na nie czekać z niecierpliwością. Dla wielbicielek makijażu mam nowości marki Wibo i kopię paletki od Anastasia Beverly Hills, która już teraz budzi sporo emocji w sieci. Natomiast fanki pielęgnacji pewnie zaciekawi najnowsza seria Garnier czyli Botanical dla cery normalnej i mieszanej. Dawno nie miałam tak trafionego pudełka, które uzupełniło praktycznie wszystkie luki w moim kosmetycznym arsenale. Cieszy mnie też fakt, że dzięki Rossmannowi mam okazję poznawać polskie produkty bez ruszania się z domu. Ręczniki czy skarpetki, które testuję wykonane zostały przez producentów z naszego kraju i z przyjemnością przyjęłam je pod swój dach. Oj ogromnie jestem ciekawa Waszej oceny pudełka w tym miesiącu dlatego już bez zbędnego przedłużania przedstawiam jego zawartość :)
Lactacyd Precious Oil/ Delikatny olejek do higieny intymnej
Lactacyd to zdecydowanie moja ulubiona marka w kategorii produktów do higieny intymnej. Praktycznie za każdym razem jak jestem w Polsce przywożę kolejny żel z ich asortymentu. Tym razem zamiast niego dostajemy olejek, który bardzo fajnie się pieni i przyjemnie pachnie. Po pierwszych testach mogę jedynie powiedzieć, że tak jak obiecuje producent faktycznie dobrze nawilża oraz oczyszcza. Na pewno zużyję ten kosmetyk do końca bez żadnego problemu, a nawet nie wykluczam, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Fajnie, że nie ma w składzie Sodium Lauryl Sulfate i chociaż znajdziemy w nim inne substancje pianotwórcze to jednak ogólnie nie jest najgorzej. Trzymam kciuki byśmy się na siebie nie obrazili, a Wam na pewno dam znać jak ostatecznie go oceniam.
AA Formuła Biozgodności/ Ultranawilżający płyn micelarny cera sucha i wrażliwa
Opis na opakowaniu produktu precyzyjnie określa dla jakiego rodzaju cery go przeznaczono, ale ja wcale się tym nie przejmuję. Moja tłusta skóra również potrzebuje nawilżenia i bardzo mnie cieszy, że w tym produkcie na piątym miejscu znajduje się ukochany kwas hialuronowy. Co więcej już po pierwszych testach pozytywnie oceniam sposób w jaki płyn zmywa makijaż. Całkiem dobrze radzi sobie nawet z tym o większym kalibrze, który zazwyczaj towarzyszy mi podczas imprez. Producent obiecuje nam również nowatorską formułę zawierającą "odtworzone składniki NMFu – naturalnego czynnika nawilżającego, bogatego w aminokwasy, minerały i sacharydy, które uzupełniają występujące w skórze substancje, zapobiegają przeznaskórkowej utracie wody i poprawiają funkcje barierowe oraz elastyczność skóry, chroniąc ją przed czynnikami zewnętrznymi." Przyznam, że po użyciu produktu moja cera była ukojona, bez uczucia ściągnięcia czy podrażnienia. Dodatkowo płyn znajduje się w dużej butelce z wygodnym dozownikiem i minimalistyczną szatą graficzną. Jak na razie jestem na tak i pewnie zdania nie zmienię :)
Eveline Cosmetics/ Liquid Control HD Podkład do twarzy/ 010 Light Beige
Nie moi drodzy to nie jest sławny i dobrze Wam znany podkład Catrice, ale wygląda prawie identycznie więc nie dziwię się, że tak pomyśleliście. Sama byłam w szoku pierwszy raz go widząc, ale obecnie dobra reklama potrafi zdziałać cuda więc pewnie to popchnęło markę Eveline do skopiowania pomysłu. Mimo wszystko po pierwszych użyciach śmiem przypuszczać, że ten produkt znacznie różni się od wspomnianego wyżej dziecka Catrice. Jest przede wszystkim lżejszy, bardziej lejący i ma mniejsze krycie. Bardzo podoba mi się jak wygląda na twarzy, choć może podkreślać suche skórki. Fajnie też, że ma satynowe wykończenie i nie daje efektu płaskiego matu. Całkiem dobrze też oceniam jego trwałość. Po kilku dobrych godzinach noszenia najbardziej chyba ucierpiała strefa T i zdecydowanie wymagała poprawy, ale poza tym naprawdę nie było źle jak na podkład drogeryjny. Niestety mam podejrzenia, że może ciemnieć, ale aplikowałam produkt tylko dwa razy więc jeszcze nie potwierdzam tej informacji. Oczywiście wyposażony został w wygodną pipetę, ale tak jak wcześniej wspomniałam ma on nieco wodnistą konsystencję i zdarza mu się kapać, zatem należy uważać przy aplikacji. Muszę przyznać, że ten produkt pozytywnie mnie zaskoczył i lubię go zdecydowanie bardziej niż podkład Catrice, który moim skromnym zdaniem jest okropny. Jeśli będziecie chcieli osobną recenzję to dajcie znać, a chętnie Wam opowiem jak Eveline Liquid Control HD spisał się po dłuższym okresie testowania.
For Your Beauty Pędzel do konturowania
Gdy pierwszy raz wzięłam pędzel w ręce wywołał uśmiech na mojej twarzy i przyznam, że od razu zaszufladkowałam go jako bubel. Jednak po nieco lepszym poznaniu muszę okazać skruchę, a nawet wypadałoby przeprosić. Produkt jest bardzo mięciutki i nie wywołuje żadnego dyskomfortu podczas nakładania makijażu. Doskonale nada się nie tylko do konturowania, zatem spokojnie możemy zatrudnić go nawet przy aplikacji różu czy bronzera. Od jakiegoś czasu wychodząc gdzieś ze znajomymi staram się dodać do mojego looku coś nowego przemycając aktualnie panujące trendy, które nie do końca nadają się do noszenia na co dzień. Kilka razy ćwiczyłam już konturowanie nosa, ale tylko przy pomocy pędzli do makijażu oka i chyba nie do końca mi to wychodziło. Z produktem For Your Beauty zadanie to wydaje się nieco łatwiejsze, bo wyposażony on został w końcówkę przeznaczoną właśnie do wykonywania tego typu “ulepszeń”. Nie wiem tylko jeszcze jak będzie się prał i czy nie straci wtedy połowy włosia, ale jak na razie spokojnie mogłabym Wam go polecić.
Wibo Paleta cieni do powiek/ Modern
Modern to nowość marki Wibo, która jest mocno zainspirowana słynną paletką od Anastasia Beverly Hills Modern Renaissance. Jej kolory świetnie wpasują się w nadchodzącą wielkimi krokami jesień i na pewno pozwolą skomponować niepowtarzalny i odważny look. “Paleta zawiera 12 matowych i 3 metaliczne cienie, od neutralnych barw, klasycznych beży, poprzez rudości w różnych tonacjach, aż po najmodniejsze odcienie jagodowe oraz brązy.” Sama na pewno w życiu bym jej nie kupiła, bo chociaż nie miałam okazji testować produktu wiele razy to jednak wstępnie słabo oceniam pigmentacje cieni. Jedyne co mi się w niej podoba to opakowanie, bo jest małe oraz poręczne. Dodatkowo posiada lusterko przydatne zwłaszcza gdy zabierzemy paletkę w podróż. Posiadaczki sroczych dusz pewnie też zachwycą się brokatowym wykończeniem, które pięknie się mieni i połyskuje. Jeszcze nie chcę wydawać werdyktu, ale wstępnie napiszę: nic specjalnego Wibo. Stać Cię na więcej.
Wibo Utrwalacz do makijażu/ Fixing Spray
Markę Wibo chyba częściej krytykuję niż chwalę, ale przy tym produkcie będą ją komplementować. Fajnie, że wypuszczają swoją mgiełkę do utrwalenia makijażu, która nie jest kropka w kropkę kopią innego, znanego kosmetyku (przynajmniej mam taką nadzieję). Co więcej i tu uwaga, uwaga: nie zawiera ona alkoholu! No to jestem kupiona :) Bardzo podoba mi się małe, minimalistyczne opakowanie produktu. Zastrzeżenia mam trochę do atomizera, bo wypuszcza utrwalacz z taką siłą, że aż mi głowa odskakuje do tyłu. Zdecydowanie nie otula twarzy delikatną mgiełką. Jej zadaniem jest zabezpieczenie makijażu przed ścieraniem i rozmazywaniem. Nie będę Wam jeszcze pisać co sądzę o tym produkcie, bo szykuję jego osobną recenzję i z niej na pewno dowiecie się więcej :)
Wibo Selfie Loose Shimmer/ Rozświetlacz Pink
Rozświetlacz ten na stronie Rossmanna zdecydowanie wydaje się o wiele większy niż jest w rzeczywistości. Tak naprawdę otrzymujemy go w małym opakowaniu przypominającym mi te od pigmentów czy pyłków do paznokci. Pod wieczkiem jednak znajduje się blokada, która po przekręceniu zakrywa dziurki i dzięki temu produkt nie wysypie się na nas przy kolejnym jego podniesieniu. Wystarczy odrobina rozświetlacza by na naszej skórze rozbłysły miliony migoczących drobinek. Według mnie są one trochę za duże i dosyć mocno widoczne na twarzy. Raczej nie odważyłabym się użyć go do dziennego makijażu. Producent zapewnia nas, że kosmetyk nada się do podkreślenia kości policzkowych, grzbietu nosa czy łuku kupidyna oraz modnej ostatnio techniki strobingu. Według mnie jednak lepiej wypadnie na powiekach lub na ciele w okresie karnawału. Też będę pisać Wam osobną recenzję tego produktu za jakiś czas, gdy przetestuję go na wszystkie możliwe sposoby. Na razie nie wystawiam mu żadnej oceny.
Garnier Botanical/ Tonik odświeżający z ekstraktem z winogron/ Żel odświeżający z ekstraktem z winogron i krem nawilżający z ekstraktem z winogron/ Cera normalna i mieszana
Seria ta zaciekawiła mnie już jakiś czas temu, bo widziałam ją u siebie w drogerii i od razu zwróciła moją uwagę. Ekscytacja oraz radość minęły jednak wraz ze sprawdzeniem składu produktów. Oczywiście nie są one najgorsze, a nawet oceniłabym je całkiem dobrze gdyby nie fakt iż zawierają alkohol. Nie wiem dlaczego większość producentów zakłada, że cerę tłustą lub mieszaną należy wysuszać. Co prawda na początku może się wydawać, że metoda ta naprawdę działa, ale po czasie skóra traktowana każdego dnia alkoholem zacznie wytwarzać jeszcze więcej sebum co może prowadzić do zapychania i powstawania wyprysków. Ten jeden składnik skreśla u mnie serię Botancial, a szkoda, bo kosmetyki naprawdę ślicznie i świeżo pachną. No i zawierają mój ukochany aloes oraz ekstrakt z winogron. Nie wyobrażam sobie jednak by cała moja pielęgnacja składała się tylko z tych produktów. Żel do mycia twarzy zawiera SLS, tonik alkohol, a jakby Wam jeszcze było go mało to producent dorzucił też troszkę tego składnika do kremu.
Nie chciałabym już dłużej drążyć w kółko tego samego tematu i mogłabym w tym momencie zakończyć opis najnowszej serii Garnier, ale na uwagę zasługuje jeszcze jedna sprawa. Mowa tu o tłumaczeniu składu, którą wspaniałomyślny producent serwuje nam na opakowaniu. Najpierw w widocznym miejscu i wytłuszczoną czcionką informuje, że kosmetyki które trzymamy w ręku posiadają aż 96 procent składników pochodzenia naturalnego, a później małym druczkiem dodaje iż mogą one pochodzić z różnych źródeł, a poniżej podane tłumaczenie to tylko przykłady. Czytając jego wersję uśmiałam się do rozpuku. Widać, że producent w chamski sposób próbuje każdej substancji znaleźć jakieś źródło w naturze. I tak na przykład Dicaprylyl Ether, który jest składnikiem syntenyczym to według Garniera orzech kokosowy, z resztą tak samo jak Caprylic Triglyceride, który faktycznie jest z niego otrzymywany, ale łączy się go też z olejem palmowym, a później poddaje procesowi estryfikacji z gilceryną, więc sporo zostaje przez producenta zatajone. Z resztą Sodium Lauryl Sulfate to też ponoć kokos. Nie zrozumcie mnie źle, bo może faktycznie składniki te mają coś wspólnego z substancjami podanymi na etykiecie, ale nie są nimi w czystej postaci. Dla mnie to celowe wprowadzanie w błąd nieświadomych konsumentów. Może troszkę za ostro reaguję, ale takie interpretowanie listy INCI jest bardzo podejrzane i jeszcze bardziej napawa mnie odrazą do tych produktów. Nie wiem czy po przetestowaniu wezmę pod uwagę ich oddanie, bo mam ochotę całą tą serię umieścić w koszu.
Mundia Kosmetyczka make-up doktor i duża łódka/ Złoto
Mała oraz duża, złota kosmetyczka. Jako, że często podróżuję na pewno przydadzą mi się i będę z nich korzystać. W środku tej większej mamy dodatkowe przegródki by umieścić w nich małe przedmioty, które później zdecydowanie łatwiej będzie nam znaleźć. Nie rozpisuję się dużo na temat tych kosmetyczek, bo i tak pełną opinię będę mogła wyrazić dopiero po kilku dobrych miesiącach ich wożenia, pakowania i zużywania. Wygląd oceńcie sami według własnego gustu :)
SPLAT Professional/ Pasta do zębów Ultracomplex
Pastę umieszczono w tubce z ładną, minimalistyczną szatą graficzną. Jej zadaniem jest wybielanie i pielęgnacja zębów. Zwłaszcza wrażliwych. Podoba mi się, że nie zawiera fluoru, choć niestety na składach tego typu produktów nie znam się za dobrze i nie jestem w stanie stwierdzić czy cała reszta jest bez zarzutu. Jeszcze za krótko ją stosuję by wydać jakiś werdykt, ale pierwsze wrażenia oceniam jako bardzo pozytywne.
Miss Sporty Crazy Glitter!/ Lakier do paznokci nr 010
Według mnie to po prostu zwykły, bezbarwny lakier do paznokci z tandetnymi drobinkami złota. Na pochwałę zasługuje fajnie wyprofilowany pędzelek, który pozwala w łatwy i nie wymagający większych umiejętności sposób pokryć produktem każdy paznokieć. Dosyć szybko też schnie, ale jego trwałość niestety nie zaskakuje. Trzy dni do maksimum w moim przypadku. Myślę, że zdecydowanie lepiej będzie prezentował się na innych lakierach lub umieszczony tylko na wybranych paznokciach. Nic innowacyjnego czy zaskakującego, ale może komuś akurat wpadnie w oko :)
Koniec. Tym razem nadchodzące miesiące przyniosą sporo ciekawych produktów do Rossmanna i jestem prawie pewna, że każdy znajdzie coś dla siebie. Koniecznie dajcie znać co dokładnie wzbudziło Waszą ciekawość oraz któremu produktowi chcielibyście przyjrzeć się bliżej, a na pewno postaram się wrócić tu z jego recenzją :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)